Spotkałem nawet szczęśliwych gejów

Spotkałem nawet szczęśliwych gejów

Na ekrany polskich kin wszedł właśnie film Jana Hrebejka zatytułowany „Po ślubie”. Czeskiego reżysera znamy jako twórcę komediodramatów w różnych proporcjach mieszających tony komediowe z dramatycznymi, takich jak „Musimy sobie pomagać”, „Niedźwiadek” czy, najbardziej z nich wszystkich ponury, „Czeski błąd”. „Po ślubie” także zaczyna się niczym komedia obyczajowa, by stopniowo przerodzić się w posępną opowieść o przemocy, nietolerancji i odpowiedzialności. Novum w filmowym świecie Hrebejka (i jego stałego scenarzysty, Petra Jarchovsky’ego) jest to, że występuje tutaj po raz pierwszy ważna postać geja. Optyk Benda (zagrany przez Jiriego Cerny’ego) zjawia się niespodziewanie na weselu głównych bohaterów, by spełnić rolę ich… sumienia.

Czechy, jak wiemy, są najbardziej progresywnym obyczajowo krajem dawnych „demoludów”. Już kilka lat temu przeszła tam ustawa o związkach partnerskich, a sam Hrebejk w wywiadach z dumą podkreśla, że bycie otwartym gejem czy lesbijką nie jest w jego ojczyźnie żadnym problemem – na dowód przywołuje różnych „celebrytów”, którzy nie ukrywają swej homoseksualnej orientacji. A jednak, w Czechach nie rozwinęło się kino spod znaku LGBT. Co więcej, nieliczne (przynajmniej te znane u nas) czeskie filmy z postaciami homoseksualnymi portretują je przeważnie w sposób, rzekłbym, bardzo polski. Weźmy chociażby „Mojego nauczyciela” Bohdana Slamy. Główny bohater tak wstydzi się tego, że jest gejem, iż ucieka z dużego miasta na… wieś, w nadziei, że tam pozbędzie się „grzesznych skłonności”. Dopiero w zakończeniu powoli zaczyna godzi się ze swą naturą.

W „Po ślubie” mamy dwie postacie homoseksualistów. Jedna z nich pojawia się tylko w retrospekcjach – to chłopak, który, maltretowany i prześladowany przez kolegów, popełnił samobójstwo. Drugą jest Benda – mężczyzna samotny, noszący w sobie traumy tragicznej przeszłości, w epilogu także sponiewierany i pobity. Historia, którą przedstawia Hrebejk, niewiele więc ma wspólnego z tą słynną czeską tolerancją. „Po ślubie” potwierdza także pewną prawidłowość. Otóż, twórcy z krajów Europy Wschodniej, jeśli już sięgają (rzadko!) po bohaterów należących do mniejszości seksualnych, nieodmiennie opowiadają o nich w narracji klęski. Nie są w stanie odrzucić kliszy, w której gejowi czy lesbijce wyznaczono rolę ofiary. Kogoś skazanego na nieszczęście lub zgoła śmierć. Dobry gej to martwy gej. Wystarczy przyjrzeć się kilku najgłośniejszym tytułom. W filmie „W imię…” Małgorzaty Szumowskiej jedynym rozwiązaniem dylematu, jak być homoseksualistą i księdzem zarazem, jest hipokryzja. To i tak pół biedy w porównaniu z tragicznym zakończeniem „Płynących wieżowców” Tomasza Wasilewskiego czy „Parady” Srdjana Dragojevicia (także innego filmu z rejonu bałkańskiego, chorwackich „Miłych martwych dziewcząt” Dalibora Matanicia). Tutaj odmieniec musi zginąć, bo tak sobie tego życzy większość.

Gejowski trup, pozbawiony życia w okolicznościach gwałtownych, ma w historii kina LGBT długie tradycje. Pojawia się w wielu ważnych filmach ostatnich lat, takich jak „Tajemnica Brokeback Mountain” czy „Obywatel Milk”, jest też nieodzownym elementem naszej mitologii. Wiadomo, że żadna walka o sprawę nie może się obejść bez świętych męczenników, bez poległych żołnierzy, którzy stają się jej symbolem. Tym niemniej, nadużywa się w kinie tej figury i to bez świadomości jej homofobicznej proweniencji. Bowiem w dawnych produkcjach postać o „odmiennych preferencjach” mogła się pojawić tylko pod tym warunkiem, że ginęła lub w inny sposób została ukarana, ku moralnej satysfakcji widzów (vide chociażby „Rebeka” Hitchcocka czy „Detektyw” Gordona Douglasa). Ciężko mi pozbyć się przekonania, że filmy wschodnioeuropejskie są wciąż podszyte owym homofobicznym myśleniem, nawet jeśli prezentują się jako dzieła upominające się o tolerancję i szacunek. W każdym razie, nazbyt chętnie twórcy z naszej części świata sięgają po „martwy” wzorzec. Być może, nie jest to kwestia homofobii, a myślowej łatwizny, mechanicznego powielania schematu, zgodnie z którym osoba homo czy trans pochodząca ze środowiska konserwatywnego, mieszkająca w kraju niezbyt przyjaznym mniejszościom, musi mieć przegrane życie. Nie tylko zresztą kinematografie Europy Wschodniej ulegają tej sztancy, powraca ona także np. w filmie „Nasrine” Tiny Gharavi, który właśnie wchodzi na polskie ekrany, a traktuje o irańskich imigrantach w Anglii.

Domaganie się programowego optymizmu i obowiązkowych happy endów jest, oczywiście, śmieszne i bezcelowe. Dramaty są częścią składową życia, a już z pewnością opowieści filmowych. Namawiałbym jednak do poszerzenia spektrum, bo na razie mamy we wschodnioeuropejskim kinie wybór między gejami nieszczęśliwymi a gejami nieżywymi. Przyznacie, że jest on nader ograniczony.

Dodano: pt., 2014-07-25 00:46 , ostatnia zmiana: wt., 2017-06-13 04:05