Ben Whishaw: nie tylko chłopak Bonda

 

Wielbiciele talentu 35-letniego Brytyjczyka mają tej jesieni prawdziwe używanie. W jeden tylko weekend w polskiej dystrybucji pojawiły się trzy filmy z jego udziałem.

Ben Whishaw: nie tylko chłopak Bonda

W kinach Spectre Sama Mendesa i Sufrażystka Sarah Gavron, a na Outfilmie - Lilting Honga Khaou. W tym ostatnim, kameralnym dramacie Whishaw brawurowo oddaje szeroką gamę emocji towarzyszących stracie bliskiej osoby. Jego bohater stopniowo, "między słowami" wychodzi z szafy przed zgorzkniałą matką przedwcześnie zmarłego partnera; dokonuje w zasadzie podwójnego coming outu - w imieniu swoim i syna kobiety.

Aktor jak rzadko kiedy mógł się tu odwołać do osobistych doświadczeń. Zapytany w ubiegłym roku przez dziennikarza "The Sunday Times" o kwestię wyjawienia orientacji własnym rodzicom, odpowiedział: "Musiałem to zrobić. Nie jest to sytuacja, w której można poczuć się szczególnie komfortowo, ale w końcu żadnego innego wyjścia nie mamy. Tak, to na tyle trudne, że biję pokłony przed każdym, kto się zdecydował. Temu towarzyszy napięcie nie do zniesienia, nie myślisz wtedy racjonalnie, panikujesz i możesz gadać od rzeczy."

Czy przeżycia aktora w tym względzie wyglądały jednak równie dramatycznie, co w Lilting? "Nie. Wszyscy zainteresowani zachowali się wręcz zaskakująco cudownie. O to właśnie chodzi, że nie ma jednej recepty. Kto powinien powiedzieć co? Nie mam pojęcia. Ale na pewno wymaga to odwagi, wyczucia odpowiedniej chwili. Niezwykle ciężko rozmawiać z ludźmi, których znasz całe życie, o czymś tak intymnym. Dlatego też identyfikuję się z moim bohaterem z "Lilting" przede wszystkim właśnie w kwestii strachu przed TYM momentem i przeciągania go w czasie."

Whishaw nie zdradza, kiedy dokładnie dokonał coming outu przed bliskimi. Publicznie zrobił to dwa lata temu, w swoim stylu, bez rozdzierania szat i błysków fleszy. Suche oświadczenie za pośrednictwem rzecznika na łamach "Daily Mail" potwierdziło pogłoski o wejściu aktora w formalny związek z australijskim kompozytorem, Markiem Bradshawem. Para poznała się w 2009 roku na planie romansu kostiumowego Jaśniejsza od gwiazd Jane Campion, gdzie Ben z przekonaniem wcielał się w poetę Johna Keatsa. W momencie wyoutowania mieli już za sobą kilkanaście miesięcy szczęśliwego małżeńskiego pożycia. Nie żeby kogokolwiek specjalnie zszokowali - z natury żądna sensacji opinia publiczna spekulowała na temat seksualności mało wylewnego Whishawa niemal od początku jego kariery, a debata rozgorzała na dobre w roku 2011, kiedy to aktor udzielił wywiadu magazynowi "Out" w kontekście gejowskiej roli w offbroadwayowskiej sztuce "Pride" Alexiego Kaye'a Campbella. "Czuję, że to bardzo istotne, ale jeszcze nie do końca wiem, jak się za to zabrać. Mam wrażenie, że jestem gdzieś pośrodku drogi" - odparł wówczas cokolwiek niejednoznacznie na pytanie o wagę pozytywnych wzorców dla młodzieży LGBT.

Whishaw w "Lilting"

Kadr z filmu Lilting (mat. dystr.)

Przed zeszłoroczną premierą "Lilting" już jako otwarty gej przekonywał w rozmowie z "Time Out", że absolutnie nie obawia się zaszufladkowania w tęczowych rolach, bowiem "postacie homoseksualne są tak zróżnicowane jak heteroseksualne i nie ma potrzeby prowadzić statystyk w tym zakresie". Do tematu powrócił w październiku bieżącego roku, komentując aferę wznieconą chyba nieco na wyrost po wypowiedzi Matta Damona. Hollywoodzki gwiazdor zasugerował, że gdy jego kolega po fachu Rupert Everett pozostawał w szafie, otrzymywał więcej potencjalnie popularnych ról hetero. "Słowa Damona zostały prawdopodobnie wyrwane z kontekstu, ale tak czy siak, nie rozumiem, o co tyle krzyku", zauważył Whishaw. "Ta wrzawa za każdym razem, gdy gej gra heteryka, heteryk gra geja… Dajcie spokój, jesteśmy aktorami! Grywałem już dziennikarzy, królów, morderców, a mogę zapewnić, że nie jestem żadnych z nich."

Opinie co do wpływu jawnie deklarowanej orientacji na karierę są oczywiście podzielone, również w samym środowisku, a załamanie kariery Everetta - choć niekoniecznie z powodu insynuowanego przez Damona - pozostaje faktem. Inna sprawa, co kto rozumie przez samo pojęcie kariery. Whishaw cały czas mieszka w Londynie, konsekwentnie gardzi blichtrem, a nad Oscary najzupełniej serio zdaje się przedkładać nagrody im. Iana Charlesona czy Laurence'a Oliviera za dokonania sceniczne; na co dzień wciąż częściej niż na planie zdjęciowym można go spotkać na deskach West Endu bądź innych renomowanych teatrów wyspiarskich.

Rola w Lilting jest dopiero jego pierwszą pełnometrażową rolą gejowską po coming oucie, choć wcześniej wcielał się już w homoseksualistów, m.in. lorda Sebastiana Flyte'a w "Powrocie do Brideshead" czy homoseksualnego kompozytora w "Atlasie chmur”.

Whishaw w ogóle bardzo rozważnie dobiera role i jak na półtorej dekady kariery kinowej nie ma ich w portfolio oszałamiająco wiele. Odrzucił także kilka propozycji „tęczowych”, chociażby zagrania Luciena Carra w Kill Your Darlings (po przesunięciu realizacji ostatecznie wcielił się w niego Dane DeHaan) czy Freddiego Mercury'ego w planowanej od lat i wciąż zarzucanej biografii lidera Queen i ikony queer. Z drugiej jednak strony - trudno oprzeć się wrażeniu, że role Whishawa przeważnie grubo wyrastają ponad poziom samych filmów. Debiut aktora na dużym ekranie, irlandzki dramat wojenny Okop z 1999 roku, dziś wspomina się głównie jako jego pierwsze z pięciu dotychczasowych spotkań z Danielem Craigiem - obok dwóch "Bondów", Przekładańca i Przetrzymać tę miłość (oba z 2004).

Ten ostatni tytuł, melodramat obsadzony wielopokoleniową brytyjską śmietanką, nie zachwycił krytyków, ale niedużą rolę Bena niektórzy uznali za jedną z dwóch najlepszych w całym filmie - obok chwalonego już niejako z urzędu Billa Nighy'ego. Przy okazji jeszcze mniej udanego dramatu muzycznego Stoned (2005) pisano o "kryminalnie niewykorzystanym" Whishawie, któremu przypadła w udziale tyleż ciekawa, co niestety epizodyczna rólka samego Keitha Richardsa. Podobny zarzut wobec filmowców padł po premierze eksperymentalnego I'm Not There Todda Haynesa, gdzie Whishaw jako Bob Dylan/Arthur Rimbaud pojawił się ledwie parę razy w scenach pozorowanych wywiadów.

Pachnidło: Historia mordercy - pierwszy znaczący film Whishawa (mat.dystr.)

Dużo więcej było aktora w Atlasie chmur (2012), zapowiadanym jako opus magnum rodzeństwa Wachowskich. Tak jak Halle Berry czy Tom Hanks, Brytyjczyk odgrywał w tej osobliwej "arthouse'owej superprodukcji" kilka różnych postaci. Znów jednak całość odebrano dość chłodno, narzekając m.in. na marnowanie potencjału aktorskiego.

Co najmniej ambiwalentnie przyjęto również przełomowe dla kariery Whishawa Pachnidło Toma Tykwera z 2006 roku, ekranizację bestsellerowej powieści Patricka Suskinda o seryjnym mordercy obdarzonym fenomenalnym węchem. Jedną z najdroższych produkcji w dziejach kina europejskiego określano zarazem mianem jednej z najbardziej pretensjonalnych. O nieznanym wtedy szerzej odtwórcy roli zwichrowanego Grenouille'a pisano natomiast w samych superlatywach. "Młodziutki, drobny, chłopięcy i kruczowłosy Ben Whishaw łączy w doskonałej proporcji pozór niewinności i nieświadomości z obsesyjnym spojrzeniem. Doprawdy, trudno nie paść przed nim na kolana. Bez demonicznej maniery pokazuje dyfuzję geniusza z psychopatą", entuzjazmował się zazwyczaj wstrzemięźliwy Bartosz Żurawiecki. Rzeczywiście, nie da się ukryć, że producenci mieli, nomen omen, nosa, stawiając na niepozornego absolwenta Royal Academy of Dramatic Art, mimo że na castingu aż roiło się od nazwisk pokroju Leonardo DiCaprio czy Orlando Blooma.

W tegorocznej Sufrażystce schemat udanej roli w niezbyt udanym filmie się powtarza. Whishaw wciela się w męża tytułowej bohaterki odgrywanej przez Carey Mulligan. Tradycyjnie niuansuje postać, którą słabszy aktor zamieniłby w jednolicie czarny charakter; jego bohater też w gruncie rzeczy jest tragiczny, oto przyzwoity człowiek, tyle że ograniczony społecznie i mentalnie.

Ben Whishaw jako Q w "Skyfall"

Whishaw w roli legendarnego Q w Skyfall (mat. dystr.)

Na drugim biegunie niedoboru intelektualnego stoi oczywiście bondowski Q. Decyzja, by przemienić genialnego wynalazcę, dotąd kojarzonego z nobliwym Desmondem Llewelynem i "późnym" Johnem Cleese'em, w młodego nerda, była jedną z lepszych podjętych przy okazji rewitalizacji cyklu. W Spectre Q dostaje jeszcze więcej czasu ekranowego niż w "Skyfall", a sceny z jego udziałem, skrzące się nieoczywistym humorem, znacznie ożywiają nową-starą konwencję, która też już zdążyła nieco skostnieć. Whishaw zdecydowanie się wyróżnia na tle całej, potężnej przecież obsady i pół żartem, pół serio można pożałować, że to nie z nim romansuje agent Jej Królewskiej Mości. Na razie Q pozostaje więc "chłopakiem Bonda" jedynie w tym rozumieniu, w jakim mówimy np. o "chłopcach Ala Capone'a" - jako pomocnikach, zaufanych "podwykonawcach". Albo na tej zasadzie, na jakiej Naomie Harris bywa zaliczana do zbioru "dziewczyn Bonda", mimo że gra tylko sekretarkę Moneypenny.

Zostawmy jednak na boku kwestie maskulinizacji i heterenormatywności języka, i cieszmy się z "sezonu na Whishawa". Jedno jest pewne: niezależnie od tego, co przyniesie przyszłość, etykietka "chłopaka Bonda" mu nie grozi.

 



Dodano: wt., 2015-11-10 10:59 , ostatnia zmiana: wt., 2017-06-13 04:05