Na misjonarza

Na misjonarza

W polskich kinach możecie oglądać film „Kiedy umieram” wyreżyserowany przez gwiazdora Hollywood, Jamesa Franco. Publikujemy na OutFilmie - w cyklu „Branża dla branży” – tekst Małgorzaty Sadowskiej z tygodnika „Newsweek” o gejowskich projektach Jamesa.

Co wynika z „gejowskich” projektów Jamesa Franco poza rosnąca sławą tego ostatniego? Że dla gejów jeszcze długo nie będzie miejsca w hollywoodzkim mainstreamie.

„Każda pieprzona reklama papieru toaletowego pokazuje mężczyznę i kobietę żyjących razem!” – wkurza się Franco w rozmowie, która znalazła się w eksperymentalnym filmie „Interior. Leather Bar”. „W każdej pieprzonej historii miłosnej koleś chce mieć dziewczynę i każda musi skończyć się ich spacerem o zachodzie słońca. Mam dosyć tego gówna. Udział w podobnych projektach to dla mnie sposób, żeby wyjść poza klisze”.

Jak to jest z wychodzeniem poza klisze, pokazuje doskonale przypadek samego „Interior. Leather Bar”. Od czasu styczniowej amerykańskiej premiery film zarobił niewiele ponad 40 tysięcy dolarów, a pokazywany był raptem w… dwóch kinach. Szkoda, bo pomysł miał Franco ciekawy: wraz ze współreżyserem, Travisem Mathewsem wracają do legendarnego „Cruising” (w polskiej telewizji pokazywanego jako „Zadanie specjalne”) z 1980 roku. Film Williama Friedkina opowiadał o policjancie (Al Pacino), który, udając homoseksualistę, penetrował gejowskie kluby sado/maso, by trafić na trop seryjnego mordercy. Friedkin z powodów obyczajowych został zmuszony do wycięcia aż czterdziestu minut „Zadania…” (chodziło o sceny seksu). Ponad trzydzieści lat później Franco i Mathews próbują zrekonstruować, a raczej domyślić się zawartości wyciętych scen. Bardziej niż odtworzenie atmosfery tamtej produkcji, interesuje ich jednak uchwycenie klimatu, jak dziś panuje wokół tematu, za jaki zabrał się Friedkin. „Na koniec wszyscy uznają, że to porno, a ty będziesz w to zamieszany!” – ostrzega przez telefon Vala Laurena zdenerwowany agent. Lauren wcielił się w postać graną przez Pacino i na ekranie widzimy, jak walczy z wątpliwościami, wynikającymi z troski nie tyle o artystyczną wartość przedsięwzięcia, ile o własny wizerunek. Nieprzypadkowo chyba zresztą w „Interior. Leather Bar” wielokrotnie dowiadujemy się, że aktor jest żonaty, ba!, słyszymy nawet głos jego małżonki w telefonie.

Sam James Franco obserwuje te zmagania, podobnie jak sceny niesymulowanego seksu (Lauren nie bierze w nich udziału) z fascynacją i radością kogoś, komu udała się prowokacja. Tłumaczy aktorowi, że chce oddemonizować w kinie gejowski seks, ukazać go jako coś atrakcyjnego i pięknego, a nie mrocznego i iście piekielnego „Pokażmy to w końcu w mainstreamie” – ekscytuje się. Jak dowodzą wyniki box-office’u ze swoim projektem Franco nie trafił jednak do mainstreamu, z całą pewnością jednak umocnił image śmiałka, eksperymentatora, ekscentryka. „Nie spodziewam się, że zarobię na tym pieniądze” – mówił w rozmowie z „Vulture – „Tu chodzi o artystyczne poszukiwania”.

James Franco na planie filmu "Interior. Leather Bar."James Franco na planie filmu "Interior. Leather Bar."

Rozliczne „gejowskie” projekty i artystyczne poszukiwania Jamesa Franco budzą jednak mieszane uczucia. Z jednej strony, niby działa w słusznej sprawie, z drugiej tak bardzo w owych działaniach eksponuje siebie, że na nic innego i na nikogo innego właściwie nie ma już miejsca. Zastanawiające jest choćby to, że jako reżyser „Sala”, filmu o brutalnie zamordowanym w 1976 roku aktorze Salu Mineo (jednym z pierwszych hollywoodzkich gwiazdorów, który „wyszedł z szafy”), do głównej roli zatrudnił dobrze nam już znanego heteryka Vala Laurena, sam stając się więc częścią systemu, jaki krytykuje. Kiedy w jednej ze scen Sal opowiada o projekcie filmu o męskiej prostytutce, słyszy, że studia tego nie przełkną, że trzeba będzie coś wyciąć [czytaj: usunąć wszystkie niewygodne sceny]. „To tylko gra, taka hollywoodzka gra” – przekonuje agent. I czasem trudno oprzeć się wrażeniu, że w tym właśnie bierze udział Franco: w hollywoodzkiej grze, mającej na celu podtrzymanie zainteresowania jego osobą za sprawą prowokacyjnych projektów dotyczących „zakazanego” seksu. I Franco wygrywa: wprawdzie „Sal” zszedł z afisza po dwóch tygodniach, zarobiwszy niecałe 7 tysięcy dolarów (grany był w dwóch kinach, być może w tych samych, co „Interior…”), ale jego reżyser może chodzić w glorii i chwale artysty, który bierze się za wciąż uchodzące za kontrowersyjne w mainstreamie postacie i tematy. Wbrew zapowiedziom wcale jednak nie próbuje z nimi „wbić się” do Hollywood, realizuje je na obrzeżach, niezależnie, czyli tam, gdzie powstawały od zawsze.

„Jestem zwolennikiem równouprawnienia”. – przekonywał w rozmowie z „The Daily Beast” – „I zrobię wszystko, co w mojej mocy, by do niego doszło. Mam jednak wrażenie, że w związku z tym, że zagrałem więcej postaci gejów, scen gejowskich, że zrobiłem więcej gejowskich projektów niż większość aktorów hetero, ludzie sądzą, że mam rodzaj misji. Tymczasem chodzi o konkretne przypadki, ja po prostu staram się opowiadać o ludziach, których uwielbiam. Najwyraźniej mnóstwo ludzi, których uwielbiam to geje”.

James Franco i Sean Penn w filmie "Obywatel Milk" (2008), reż. Gus Van SantJames Franco i Sean Penn w filmie "Obywatel Milk" (2008), reż. Gus Van Sant

Faktycznie: gejami byli poeci Allen Ginsberg i Hart Crane; tego pierwszego Franco zagrał w „Skowycie” (można obejrzeć na OutFilmie - red.), tego drugiego w wyreżyserowanym przez siebie „The Broken Tower”. To tu znalazła się słynna, nakręcona w zbliżeniu scena, w której uprawia seks oralny (rzecz jasna ze sztucznym penisem); scena wykpiona zresztą w komedii „To już jest koniec” („To James Franco nie ssał żadnego kutasa zeszłej nocy?” – dziwił się Danny McBride).

„Podziwiam Crane’a i Ginsberga za ich dzieła”. – mówił aktor w rozmowie z „Vulture” – „Ale fakt, że częścią ich życia i ich zmagań, jako artystów była ich seksualność, czyni ich jeszcze bardziej interesującymi”.

"Skowyt"„Skowyt” (2010) reż. Rob Epstein i Jeffrey Friedman

Swój podziw dla artystów –gejów James Franco wyraża na wiele sposobów. Umarłemu młodo i tragicznie Riverowi Phoenixowi dedykował opowiadanie i garść wierszy. Od Gusa Van Santa wydobył nieznane materiały z planu „Mojego własnego Idaho” (przyznaje, że jest fanatycznym wielbicielem tego – gejowskiego rzecz jasna – filmu) i stworzył z nich instalację „My Own Private River”, którą pokazywał w snobistycznej Gagosian Gallery. Na cześć Brada Renfra (zaćpał się w wieku 26 lat) wydziergał sobie jego imię na ramieniu. Głośno protestował, kiedy amerykańska Akademia Filmowa pominęła nazwisko Renfra podczas Oscarów podczas wspominania zmarłych w roku 2008 twórców filmowych. Tożsamość seksualna Renfra jest sferą domysłów, ale w ciągu krótkiej kariery grał role homoseksualistów, choćby w „Tart”, bardzo więc możliwe, że i do tego młodzieńca przyciągnął Jamesa Franko jego „urok wszeteczny”. Owe fascynacje, które lokują Jamesa w lukratywnym kręgu buntowników, męczenników i artystów „wyklętych”, celebryta potrafi zresztą nieźle spieniężyć. Wyprodukował między innymi limitowaną kolekcję scyzoryków z napisem „Renfro Forever”, które sprzedawał po… przeszło 600 euro za sztukę.

Praca "Fucking James Franco" autorstwa Jamesa FrancoFragment pracy Jamesa Franco na wystawie "Gay Town".
Galeria Pers Projects w Berlinie.

A skoro pojawiło się tu słowo „sztuka”: w artystycznych, galeryjnych projektach James Franco także bardzo chętnie odwołuje się do wątków czy skojarzeń z tematami gejowskimi. Swoją wystawę w Berlinie przed rokiem zatytułował „Gay Town” – a zaprezentował na niej wśród całej masy prac (produkuje ich zastraszające ilości) materiały związane z „Interior. Leather Bar” i portrety Harvey’a Milka. To wystarczyło, by nadać ekspozycji marketingowo i medialnie kuszące hasło. Owe portrety nie wzięły się zresztą znikąd: w „Obywatelu Milku” Gusa Van Santa zagrał Franco kochanka głównego bohatera i ma tam piękną scenę, w której całuje się z Seanem Pennem. Jak na Hollywood było to rzeczywiście śmiałe – i to był ten jeden, jedyny raz, kiedy James Franco wniósł „gejowski seks” do mainstreamu.

"Kiedy umieram" (2013)"Kiedy umieram" (2013)
reż. James Franco

To właśnie twórca „Obywatela Milka” jest patronem najnowszego przedsięwzięcia, w którym bierze udział James Franco. Van Sant produkuje bowiem film o Michaelu Glatze’u, założycielu Young Gay America, który zjeździł Stany dokumentując życie homoseksualnych nastolatków. Później Glatze nieoczekiwanie przemienił się we wściekłego homofoba i chrześcijańskiego fundamentalistę, głoszącego iż: „nie możemy widzieć prawdy, gdy zaślepia nas homoseksualizm”.

Jak widać, James Franco gotów jest nawet wcielić się w homofoba, byle by zagrać geja.

Dodano: śr., 2014-05-07 19:18 , ostatnia zmiana: wt., 2017-06-13 04:05