Dziewczyny nie płaczą

„Transseksualne prostytutki z Los Angeles żyją w biedzie, są narażone na przemoc i choroby, ale nie brakuje im poczucia humoru. Nie ma tragedii, której nie obróciłyby w żart (...) Dlatego nie mogłem zrobić o nich innego filmu niż komedii” – mówi dla OutFilmu Sean Baker, reżyser “Mandarynki”, która wchodzi właśnie na polskie ekrany.

Dziewczyny nie płaczą

dziennikarz Wirtualnej Polski 

 

Osoby transseksualne rzadko pojawiają się w amerykańskich filmach…

To prawda, ale wizerunek osób transpłciowych w ostatnich latach zmienił się na korzyść. W ubiegłym roku Laverne Cox trafiła na okładkę Time, z kolei Obama jako pierwszy prezydent USA użył słowa “transpłciowy”. To ważne symbole.

 

Pomogły ci te symbole w pracy nad filmem?

Nie do końca, ale być może pomagają w dystrybucji, bo ludzie oswajają się z ludźmi, o których wcześniej nic nie wiedzieli. Temat mojego filmu sam mnie znalazł. Przeprowadziłem się z Nowego Jorku do Los Angeles, gdzie zupełnie przypadkiem zamieszkałem w okolicach skrzyżowania Santa Monica i Highland, słynącego z transseksualnych prostytutek. To miejsce miało swój mikroklimat. Zacząłem robić z tymi osobami wywiady.

 

Dziewczyny nie dziwiły się, że chcesz z nimi tylko rozmawiać?

Jestem biały i cispłciowy (termin określający osobą, u której występuje zgodność pomiędzy biologiczną płcią i tożsamością - przyp. red.), dlatego zajęło mi wiele miesięcy, zanim stałem się dla nich przezroczysty. Początkowo dziewczyny nie ufały mi, myślały, że jestem gliną. Pierwszą osobą, która uwierzyła w ten projekt była Mya Taylor, która zagrała jedną z głównych ról. Była moim paszportem do tego świata, dzięki niej poznałem Kiki.

 

Podstawową sprawą w filmie jest niewierność. Co chciałeś przez to powiedzieć? Że to cecha charakterystyczna społeczności, którą chciałeś sportretować?

Nie. Chciałem opowiedzieć uniwersalną historię z nietypowymi bohaterami, a niewierność jest czymś, co dotyka pary na całym świecie. Nawet jeśli widz nigdy nie doświadczył zdrady, na pewno ma wyobrażenie na temat emocji, które z tym się wiążą. Zdrada pojawiła się niejako naturalnie, ponieważ Kiki została zdradzona przez swojego chłopaka w czasie przygotowań do filmu. Gdy zobaczyłem na własne oczy burzę emocji, która nią wstrząsnęła, wiedziałem jak zacząć scenariusz.

 

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zrobiłeś o tym komedię.

Filmowcy pokazują osoby trans w smutny i przygnębiający sposób. Ani moje aktorki, ani ja, nie chcieliśmy, żeby widzowie współczuli bohaterkom, ale by zaczęli rozumieć, dlaczego wychodzą na ulicę.

Transseksualne prostytutki z Los Angeles żyją w biedzie, są narażone na przemoc i choroby, ale nie brakuje im poczucia humoru. Nie ma tragedii, której nie obróciłyby w żart. Potrafią śmiać się nawet z wiadomości o zakażeniu HIV. Wiedzą, że dowcip jest lekiem na zło, którego doświadczają na co dzień. Dlatego nie mogłem zrobić o nich innego filmu niż komedii.

 

Co możesz jeszcze opowiedzieć o nich jako grupie?

Bardzo się wspierają. Muszą to robić, ponieważ większość z nich jest zdana tylko na siebie. Część z nich po korekcie płci została odrzucona przez rodziców. Żyją w strachu przed przemocą. W ostatnim czasie wzrósł wskaźnik morderstw na osobach transpłciowych, ale i tak jest lepiej niż kiedyś, bo przynajmniej takie sprawy są rozpatrywane przez policję. Kiedyś władza nie zawracała sobie tym głowy. Transfobia to poważne zaburzenie społeczne.

 

 Odtwórcy głównych ról - Mya Taylor, James Ransone i Kitana Kiki Rodriguez (źródło: magazyn OUT)

                    Odtwórcy głównych ról - Mya Taylor, James Ransone i Kitana Kiki Rodriguez (źródło: magazyn OUT)


W niektórych krajach ma ona wymiar wręcz instytucyjny, na przykład w Armenii, skąd pochodzi jeden z twoich bohaterów, Razmik.

W Armenii osoby trans są skazane na skrajny ostracyzm. Razmik mieszka w Ameryce, ale jako klient transseksualnych prostytutek przechodzi przez piekło, bo musi się ukrywać ze swoją słabością przed rodziną. Niemożność bycia sobą jest zawsze ciężarem.

 

Ciężar, o którym mówisz, chyba generalnie łączy się z ideą związku monogamicznego, który ma oparcie w romantycznej wizji miłości. Myślisz, że zachodnia kultura stanie się bardziej otwarta na związki poligamiczne?

Mam co do tego dużo wątpliwości. W moich poprzednich filmach zatrudniałem profesjonalnych aktorów porno, którzy uchodzą za najbardziej otwartą seksualnie grupę zawodową w naszym społeczeństwie. Pamiętam jak jedna z aktorek grająca w filmach typu hard core wpadła w furię, gdy dowiedziała się, że facet ją zdradził. Seks jest najbardziej intymnym aktem cielesnym. Przywiązujemy się do myśli, że jesteśmy kimś wyjątkowym dla swojego partnera. Trudno z takiego uczucia zrezygnować nawet w przypadku jednorazowego skoku w bok.

 

Dla ciebie jako filmowca skokiem w bok było nakręcenie filmu za pomocą smartfona. Dlaczego zrezygnowałeś z profesjonalnych kamer?

Miałem bardzo mały budżet. Mógłbym co prawda użyć lustrzanek, ale nawet wtedy musiałbym zatrudnić kolejnych operatorów, na co nie miałem pieniędzy. Początkowo cierpiało na tym moje ego, bo budżet mojego filmu był o połowę mniejszy od poprzedniej produkcji, ale kręcenie za pomocą komórek okazało się mieć wiele zalet.

 

Więcej zalet niż trudności?

Sergio Leone miał więcej technicznych orzechów do zgryzienia niż ja nagrywając film na trzech komórkach. Korzystanie z tak małych kamer pomogło moim aktorom, którzy w przeważającej większości byli amatorami. Zachowaliby się inaczej, gdyby musieli grać przed wielkimi kamerami, w obecności zwykłych komórek zachowywali się naturalnie. Obraz nie ma głębi, widać tylko to, co jest “przed oczami”, ale to też można rozpatrywać jako atut, nie mówiąc już o mobilności telefonu - można trzymać go w jednej ręce, a w drugiej kierownicę roweru. To duże ułatwienie i oszczędność.

 

Ale nie powiesz, że każdy mógłby uzyskać tak dobry efekt obrazu na swoim smartfonie?

Na końcowy efekt “Mandarynki” składa się profesjonalna postprodukcja. Dodatkowo wyposażyliśmy nasze telefony w obiektywy anamorfotyczne, które zwiększyły ich możliwości.

 

 Sean Baker i Mya Taylor na planie (mat. dystr.)

                                                            Sean Baker i Mya Taylor na planie (mat. dystr.)


Efekt jest zaskakujący. Pomyślałem, że oglądam pierwszy film pełnometrażowy w kolorystyce zdjęć Instagrama.

Ciekawe skojarzenie. Na Festiwalu w Sundance jeden z krytyków powiedział, że nasz film jest w stylu pop vérité w nawiązaniu do francuskiego “kina prawdy” z lat 60. Coś w tym jest, bo twórcy tego nurtu korzystali z lekkich przenośnych kamer, żeby uchwycić gorączkę rzeczywistości. “Mandarynka” ma podkręconą kolorystyką, ale i tak widz ma wrażenie, że obcuje z dokumentem, a w każdym razie z obrazem, który chwyta rzeczywistość na gorąco. Myślę, że duży wpływ na jego estetykę ma fakt, że większość mojej ekipy znalazłem w Vine czy na YouTubie.

 

Przez lata kolebką kina niezależnego w Stanach Zjednoczonych był Nowy Jork. Dlaczego przeniosłeś się stamtąd do Los Angeles?

Los Angeles jest tańszym miastem, wielu reżyserów przeniosło się tam z Nowego Jorku, także ze względu na bliskość gigantycznego zaplecza filmowego Hollywood.

 

Czy bliskość Hollywood sprawia, że śnisz o filmach z większym budżetem?

Nie kręci mnie robienie filmów dla wszystkich, a to jest podstawowy warunek kina wysokobudżetowego. Z tego powodu dojrzewam do myśli, że być może już do końca życia będę niezależnym reżyserem aspirującym do klasy średniej. Ale pocieszam się, że jest kilku świetnych reżyserów, którzy zaczynali od kina niezależnego i odnieśli sukces artystyczny w mainstreamie jak Paul Thomas Anderson czy Denis Villeneuve. Są dla mnie wzorami, bo udaje im się tworzyć filmy z dużymi budżetami dla widzów dorosłych. Podkreślam - dla dorosłych. Bo jest tylko jedna grupa ludzi, których jako reżyser z przekonaniem celowo dyskryminuję - tą grupą są dzieci! (śmiech)

 

 

 

 

Dodano: śr., 2015-12-09 16:06 , ostatnia zmiana: wt., 2017-06-13 04:05