Transseksualność coraz mocniej przebija się w kulturze głównego nurtu. Symbolizuje wszystko to, co nowe i względne. To, co burzy ustalone normy. Wszystko, co sprawia, że musimy się stale dokształcać w tematach, które zdawały się nam dawno poznane.
Trans jest w nas
„Cieszymy się, że bracia Coen pozostają braćmi” - „Zdecydowanie tak, bo słyszeliśmy, że w show biznesie z tą płcią różnie bywa. Zaczyna się od jednego brata, od jednej siostry, przepraszam, a później nagle wszyscy idą tą drogą.”
Na taki komentarz dotyczący coming-outu kolejnej z sióstr Wachowskich można było się ostatnio natknąć w bodaj najchętniej oglądanym programie śniadaniowym. Nie była to jednak celowa złośliwość dziennikarza zatrudnionego w imię „dobrej zmiany” w telewizji publicznej. Autorami tych słów są główni prezenterzy stacji, która pretenduje do miana nowoczesnej i postępowej. Sympatyczna prowadząca i jej partner, nota bene twarz kampanii HejtStop, którzy po zwróceniu uwagi na niestosowność wypowiedzi polecają urażonym dystans i autoironię.
Ten niewybredny, choć w założeniu całkiem niewinny dialog bardzo wiele mówi o stosunku społeczeństwa do tematu trans. Przede wszystkim w ogóle go nie rozumiemy i nie umiemy o nim mówić. Plączemy się w nomenklaturze i gubimy niuanse, żeby w końcu zamaskować to nieporadnym żartem. W przypływie szczerości przyznamy się do ignorancji lub stwierdzimy, że „jeszcze chwila i nic nie będzie można powiedzieć”. W tym sensie transseksualność symbolizuje wszystko to, co nowe i względne. To, co burzy ustalone normy. Wszystko, co sprawia, że musimy się stale dokształcać w tematach, które zdawały się nam dawno poznane.
Samo zjawisko, choć stare jak świat, doczekało się swojej nazwy w 1949 roku, czyli prawie dwie dekady od pionierskich operacji (do których wraca film Dziewczyna z portretu). Od tamtej pory, fascynujące dla naukowców, w oczach przeciętnych ludzi było w najlepszym wypadku ciekawostką przyrodniczą lub niezrozumiałym dziwactwem; w najgorszym postrzegano je jako zagrożenie dla społecznego ładu, moralne wynaturzenie. Wyrazem podobnych lęków w kulturze masowej jest jeden z największych klasyków kina. Norman Bates z Psychozy Hitchcocka to ucieleśnienie nieskrywanego wstrętu i strachu, jaki reżyser odczuwał właśnie wobec transseksualistów.
Mów mi Marianna, reż. Karolina Bielawska (mat. dystr.)
Oprócz przestępczości i degeneracji zaczęto utożsamiać ich również ze światem artystów, zwłaszcza awangardowych – tych najbardziej im życzliwych. Echa takiego postrzegania słyszalne są i dziś. Nawet bardzo sprawne poruszanie się we współczesnej kulturze nie uwalnia nas od prostych, niekiedy krzywdzących, automatycznych skojarzeń – z nierządem lub sztuką, czyli z tym, co niemoralne i niezrozumiałe. Transseksualni prostytutka i piosenkarz czy lekarka i nauczyciel? Nawet najbardziej progresywni z łatwością (a być może i ze wstydem) wskażą wiarygodniejszą obecnie parę. To, kiedy w końcu podobne pytania stracą swój sens, zależy nie tylko od nas, ale i od mediów, które bardziej niż kiedykolwiek nadają dziś tempo mentalnych przemian.
Cofając się jeszcze o kilka dekad możemy zauważyć, że osoby trans już od dawna miały swój udział w popkulturze bezpośrednio ją współtworząc. Odbywało się to jednak w aluzyjnej, mocno zakamuflowanej formie. Lata 70-te dają nam przykład gwiazdy disco o zmysłowo niskim głosie - Amandy Lear. W Fabulous (Lover, Love Me) śpiewa: "Chirurdzy zbudowali mnie tak dobrze, że nikt nie powiedziałby, że kiedyś byłam kim innym (…) A kiedy przyjrzysz się mojemu życiu, to odkryjesz powód, dla którego chcę to wszystko zostawić za sobą". Co ciekawe, mimo wielu innych przesłanek, sama artystka (związana swego czasu z Davidem Bowie, Salvadorem Dali i Pablo Picasso) do tej pory nie potwierdziła, że jest transseksualną kobietą.
Made in Bangkok, reż. Flavio Florencio (mat. dystr.)
Zanim temat trans całkiem otwarcie zagości w kulturze popularnej, dzieje się coś jeszcze. Powstaje film, który nie bez przesady nazywa się wizjonerskim, choć głównie ze względu na kwestie techniczne. Co znamienne, pojawia się u progu nowego tysiąclecia - czasu wielkiego przemianowania, pluskwy milenijnej. Matrix kreśli wizję świata pełnego kłamstw i sztucznych ról, których więźniami są wszyscy ludzie. Analizowany przez fanów na różne strony, po ujawnieniu się sióstr Wachowskich zyskał jeszcze jeden, niedostrzegalny wcześniej poziom interpretacji. Otóż główny bohater wybierając życie w prawdziwym świecie (czerwona tabletka) niejako rodzi się na nowo. Po właściwej stronie przybiera wymyślone przez siebie imię, które znaczy - ni mniej, ni więcej - „nowy”. I choć w świecie Matriksa wszyscy uparcie zwracają się do niego po nazwisku, Neo żyje już w sposób całkowicie świadomy, wewnętrznie wolny. Patrząc na ten symboliczny przełom i zestawiając go ze społeczną widocznością tematu trans, możemy powiedzieć, że w nim samym dokonał się rodzaj transgresji. Dwudziesty wiek był ostatnim rozdziałem naszej historii, w której transpłciowość pojawia się tylko w przypisach. Teraz trafiła do głównego tekstu, ze strefy aluzji przeszła do dosłowności.
Niestety - mimo że skala zjawiska nie jest uzależniona geopolitycznie, to jej społeczna akceptowalność już niestety tak. Zwiększająca się inkluzywność zachodniego kina i telewizji (chociażby Dziewczyna z portretu, Orange Is the New Black, I am Cait, Mandarynka) czy otwartość Dalekiego Wschodu (słynne transowe wybory piękności w Tajlandii, ukazane np. w Made in Bangkok) mogą służyć nam za wzór. W Polsce mamy z kolei memy z Anną Grodzką, listy episkopatu, czy nietrafione dowcipy prezenterów w programach śniadaniowych. Nasz mały Matriks. Gdzieś poza nim są jednak ludzie z krwi i kości, tacy jak tytułowa bohaterka dokumentu Mów mi Marianna. Żyją na uboczu, często i na marginesie, i dotyczą ich problemy, z którymi wszyscy musimy się uporać. Dlaczego wszyscy? W pewnym sensie każdy z nas jest trans – każdy odczuwa potrzebę transgresji, pisania siebie na nowo i przekraczania własnych granic. Dbanie o akceptację i świadomość jest więc naszą wspólną sprawą. Niebieska czy czerwona? Wybór należy do Ciebie.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
Brak empatii to przypadłość tego świata niezależnie od narodowości i tym bardziej boli, gdy inteligentni ludzie są jej pozbawieni, a przynajmniej są nieczuli w tym konkretnym jej obszarze. Czy to może jednak dziwić?
Zwyczajny człowiek hetero nie rozmyśla nad swoją seksualnością, nie analizuje jej co czynią wszyscy ze środowiska LGBTitd, a brak przemyśleń objawia się niezrozumieniem tematu. Wszystko co nowe podświadomie generuje pewien stres, napięcie i tylko przerobienie i zrozumienie sprawy pozwoli się ich pozbyć. A to jest proces zarówno jednostkowy jak i w ujęciu całego społeczeństwa, a to już wymaga czasu i pracy, jednak czas dzieciństwa i beztroski minął i nie ma taryfy ulgowej.
Dlatego cieszy tak duży wysyp filmów i książek dotykających tych zagadnień.